28 października 2012

peelingi myjące - uzależniają

Muszę się do czegoś przyznać. Jestem uzależniona od peelingów myjących. Wszystko oczywiście przez internet i dziewczyny z blogosfery. Pierwszy był peeling cukrowy z Perfecty pomarańczowo - waniliowy. Uwielbiam wszystkie pomarańczowe, cytrynowe, limonkowe zapachy.

Jest to produkt dosyć gęsty i wydajny. Niewielka jego ilość daje radę w umyciu całego ciała. Dzięki temu, że jest gęsty nie marnuje się go dużo w czasie użytkowania. Ale ale zauważyłam, że zanim skóra się do niego nie przyzwyczaiła zapychał mnie na dekolcie. Ale gdy zaczęłam używać go rzadziej (bo są inne uzależniacze) nie było więcej niespodzianek. Pozostawia na skórze tłusty przyjemny film.


Następny był gruboziarnisty peeling czekoladowy. Mhhh taki ma zapach, że tylko go zjeść (ale nie smakuje dobrze - próbowałam).


Ten ma bardziej płynną formułę, ale wbrew pozorom niezbyt wiele się marnuje na szczęście przy używaniu. Nie jest tak gruboziarnisty jak ten wyżej (wbrew nazwie), ale łatwo się rozprowadza na ciele. Zostawia bardzo niewielki film na skórze.


Bielenda ze swoim peelingiem trafiła do mnie po rekomendacji Naili. Byłam bardzo ciekawa zapachu tego peelingu no i rzeczywiście - zapach jest pyszny.

Mimo, iż jest cukrowy, cukier nie jest bardzo mocno wyczuwalny w użyciu. Ten produkt mimo, że jest średnio gęsty nie jest zbyt wydajny, ma jakąś taką konsystencję, że wymyka się z rąk przy myciu. Ma śliczny arbuzowy kolor.

Ostatnie moje odkrycie to peeling solny z Rossmana.

Sól morska zmieszana z olejkami eterycznymi, bardzo gruboziarnisty i szorstki, fajnie peelinguje ciało. A dodatkowo olejki bardzo intensywnie pachną i zostają jeszcze długo po kąpieli w powietrzu. Na ciele zostaje też po nim najbardziej tłusty film. Zapach nie wszystkim musi się podobać - mi się kojarzy z męskimi zapachami kąpielowymi - uwielbiam.
Jeśli chodzi o opakowania to Perfecta i Bielenda mają oszukańcze słoiki - to znaczy słoik wygląda na duży, ale w środku dno jest stanowczo wyżej, niżby się na pierwszy rzut oka wydawało. Peeling W&B jest w szklanym słoiku zapinanym taką metalową klamrą, która dziwnie koroduje, a poza tym jakoś do szkła nie mam zaufania w wannie.
Na koniec tabelka podsumowująca:



Perfecta
Ziaja
Bielenda
W&B
gęstość
gęsty
prawie płynny
średnio gęsty
b. gęsty
film na ciele
4
2
2
5
ziarna
4
2
3
5
zapach
pomarańczowy
czekoladowy
granat
świeży, męski
łatwość w rozcieraniu
3
5
4
3
  1-  najmniej, 5 - najwięcej


26 października 2012

Czerwień na paznokciach

Jak się tylko zrobiło zimniej, zmieniły mi się preferencje kolorystyczne na pazurkach. Już nie turkusy i chłodne mięty, a częściej królują czerwienie i ciemniejsze kolory lub nude. Piękne czerwienie ma między innymi w swojej ofercie China Glaze. Mnie wśród nich, najbardziej spodobał się kolor City Siren z kolekcji Metro, która ukazała się w 2011 roku.

City Siren to kremowy lakier w kolorze chłodnej, przygaszonej czerwieni. Jest to czerwień z nutką jakiegoś ledwo widocznego odcienia w kierunku chłodnej maliny, który mnie zaintrygował do tego stopnia, że postanowiłam kiedyś go nabyć i nie żałuję.Ten intrygujący odcień trudno uchwycić okiem, bo zależy od oświetlenia i stopnia wpatrywania się :) ponieważ nie jest taki oczywisty.

Lakier świetnie się nakłada, spokojnie wystarczą dwie warstwy. Trzyma się na słabych paznokciach ok. 2-3dni, na mocniejszych na pewno dłużej! Zmywa się bezproblemowo.

W sumie można ten lakier określić jako klasyczną, nienachalną czerwień dla każdej pięknej kobiety, jaką jest każda z nas :)

Dwie warstwy lakieru China Glaze City Siren + top Seche Vite, jesienne światło dzienne:


Recenzja pojawi się również w Klubie Lakierowym.

20 października 2012

Oksybrazja i rezultaty

Przeglądając jakiś czas temu oferty zakupów grupowych trafiłam na zabieg kosmetyczny o którym pozytywnie czytałam jakiś czas temu na blogu Subiektywnym Okiem. Już wtedy mnie zainteresował, a ponieważ i w moim mieście pojawiły się oferty, postanowiłam skorzystać z jednej z nich i przy okazji przetestować jeden z miejscowych salonów kosmetycznych. Kupiłam kupon na zabieg obejmujący oksybrazję, naświetlanie laserem biostymulującym na twarz i szyję oraz płatki kolagenowe. Całość zabiegu w salonie kosztuje niemało, bo 240zł, tym bardziej cena 99zł wydała mi się dość.. normalna :)

Oksybrazja jest inną od mikrodermabrazji, bezpieczniejszą dla wrażliwych cer, metodą złuszczania naskórka. Zwana jest też mikrodermabrazją tlenową, oxydermabrazją lub zwyczajnie peelingiem wodno-tlenowym. Zabieg ten polega na prowadzeniu po twarzy strumienia tlenu oraz rozproszonych kropli soli fizjologicznej, która rozprasza się na powierzchni skóry i powoduje tarcie, ale nie podrażnia jej. Mogą ją spokojnie wykonywać osoby z cerą naczynkową i osoby, którym mikrodermabrazja polegająca na ścieraniu mechanicznym jest zbyt nieprzyjemna..

Złuszczanie naskórka powoduje oczyszczenie cery, odświeżenie i wygładzenie oraz wyrównanie pigmentacji skóry. Celem złuszczania jest również wygładzanie niewielkich zmarszczek. Metod złuszczania jest wiele, zaczynając od  różnych rodzajów peelingów stosowanych w domu, przez peelingi kawitacyjne, złuszczanie kwasami, do metod stosowanych w salonach kosmetycznych, jak np. mikrodermabrazja. Od jakiegoś czasu również oksybrazja.

Oksybrazja eliminuje zaskórniki, zmniejsza widoczność porów, eliminuje bakterie beztlenowe wywołujące trądzik, może zmniejszać blizny, wygładza, rozjaśnia skórę i wyrównuje jej koloryt, spłyca zmarszczki..

[źródło: tapetus.pl]

Ja to wyglądało w salonie?

Po położeniu się na leżance, kosmetyczka przykryła mnie miękkim kocem, stwierdzając, że może mi być zimno, bo zabieg schładza skórę. Następnie przygotowano mi twarz do zabiegu robiąc demakijaż, przyjrzano się cerze i nałożono okulary ochronne. Potem zaczęła się oksybrazja: nad skórą, nie dotykając jej, trzyma się urządzenie przypominające długopis, z którego pod ciśnieniem wydostaje się tlen wraz z solą fizjologiczną. Strumień płynu fizjologicznego i powietrza, z odległości 5-10mm złuszcza naskórek z prędkością 200m/s. Dla mnie w odczuciu były to silniejsze podmuchy bardzo chłodnego powietrza z wilgotnymi drobinkami, które jednak nie skapywały mi za kołnierz ;) Na ustach wyczułam słony posmak. Omiatanie całej twarzy trwało ok. 20 min i było też dla mnie formą masażu i relaksu. Takie chłodzenie byłoby boskim doświadczeniem latem, w upały!
Po oksybrazji miałam mocno schłodzoną twarz, jakby lekko znieczuloną, ale nie było to w żaden sposób nieprzyjemne. Nałożono mi pod oczy płatki kolagenowe, okulary na oczach i zostawiono mnie na 20min pod światłem lasera biostymulującego. Czułam, jak po twarzy i dekolcie powoli rozchodzi się ciepło.. kojąca muzyka i... zasnęłam :)

Płatki kolagenowe stosuje się pod oczy w celu zmniejszenia ewentualnych opuchlizn, cieni pod oczami i zmęczenia. Laser biostymulujący łagodzi podrażnienia, przyspiesza gojenie się ran i rozgrzewając skórę zwiększa elastyczność mięśni i skóry. Celem jest pobudzenie produkcji kolagenu i elastyny, czyli działanie przeciwstarzeniowe.

Po wszystkim kosmetyczka, mając na uwadze moje przebarwienia posłoneczne nałożyła mi na twarz pachnące orzechami i ciastem sezamowym serum na przebarwienia. Nie muszę dodawać, że nawet nie mogąc się oblizać (tak pachniało!) wyszłam stamtąd z uśmiechem na twarzy :)

Jaki rezultat?

Przede wszystkim świetny relaks. A cera w lepszej kondycji już od pierwszego zabiegu! To co zauważyłam ja i kosmetyczka, to rozjaśnienie i rozświetlenie cery, która stała się gładsza, nie było widać po mnie zmęczenia, a pory ładnie się oczyściły. Nie czarujmy, głębsze zanieczyszczenia zostały, ale na to są inne sposoby. Rezultat utrzymuje się już 3 dzień.

Oksybrazja jest bardzo przyjemnym zabiegiem kosmetycznym z widocznym rezultatem. Wiadomo, że połączenie różnych technik daje lepsze rezultaty, więc dodanie do zabiegu naświetlania laserem i płatkami, zwłaszcza, gdy się zrobi serię takich zabiegów pomoże utrzymać skórę w dobrej kondycji.

Ja na pewno ponowię ten zabieg, może niekoniecznie w zestawie z uwagi na koszt. Cena samej oksybrazji waha się w granicach 50zł (promocje) do ok.. 200zł w zależności od salonu.

10 października 2012

Glossybox październikowy

Pudełko w tym miesiącu jest w temacie Home SPA. SPA (łac. sanus per aquam, czyli zdrowy przez wodę) to relaks, wyciszenie i regeneracja. Kosmetyki z październikowego pudełka mają nam pomóc w przygotowaniu sobie domowego SPA w zaciszu własnej łazienki. Przygaśmy więc ostre światło, zapalmy pachnące świeczki, włączmy nastrojową muzykę, np. Loreeny McKennitt - Night Ride Across the Caucasus i zajrzyjmy do pudełka..



Co tu mamy? Pierwszy wpadł mi w oko celofanowy woreczek z beżowym proszkiem, obwiązany czekoladową wstążką z napisami Organique. To 100g glinki marokańskiej Ghassoul. Glinka jest bardzo miałka i nie ma zapachu. Jej zadaniem jest oczyszczenie cery zmęczonej i jej ujędrnienie. Z tego co wiem, marokańska glinka Ghassoul jest jednym z najstarszych kosmetyków na świecie, potrafi wchłonąć dużo wody, jest w 100% naturalna i stanowi podstawę rytuałów w ośrodkach SPA. Można stosować ją zamiast szamponu na włosy lub jako maseczkę na twarz. Bardzo jestem ciekawa jak zadziała na moją cerę, bo dawno nie używałam glinek. Niestety w pudełku nie ma instrukcji jak ją używać, będziemy zatem szukać w Internecie :) Z tego, co pamiętam można ją mieszać nie tylko z wodą, ale też z olejami i/lub miodem. Ja spróbuję wymieszać z żelem hialuronowym z alantoiną i pantenolem 5%.


Drugi produkt przyciągnął mój wzrok słowami Argan & Goats, co okazało się malutką kostką mydła z dodatkiem oleju arganowego i protein mleka koziego firmy The Secret Soap Store. Produkt bardzo pięknie pachnie i ma bajer w postaci migoczących złotych drobinek. Mała rzecz, a cieszy, nawet pomimo tego, że to tylko mydło...

W SPA nie zabrakło też peelingu, a właściwie pilingu, jak jest napisane na opakowaniu..



Pat&Rub Stymulujący Piling do Ciała z soli, cukru, olei i olejków jest rozmarynowo-cytrusowym peelingiem złuszczającym skórę. Zapach ma cytrusowy, nie przepadam za zapachami tej firmy, chociaż pomysły mają ciekawe. Połączenie soli i cukru z dodatkiem różnych olei może nie najlepiej wygląda w pudełku, ale spróbowałam zastosować na dłonie i muszę przyznać, że mimo dziwnej, jakby suchej konsystencji, którą ciężko było rozprowadzić na dłoniach, po spłukaniu, pozostawia nawilżenie podobne, jak po olejkowych żelach pod prysznic. Zapach na szczęście długo się nie utrzymuje :) Nie jest zły, ale ma jakąś nutę, która się powtarza chyba w każdym produkcie tej firmy i ja jej nie lubię.


Kolejną niespodzianką jest produkt firmy Beautyface, maska i serum z linii Mooya. Lubię koreańskie maski Beautyfriend, dlatego tej jestem bardzo ciekawa. Maskę stosuje się do profesjonalnych zabiegów, ma naturalne, aktywne składniki, bez sztuczności barwników, konserwantów i pefrum. Komplet zawiera nasączony substancjami czynnymi płat oraz nakładane na koniec serum na bazie kolagenu, bio-złota i ceramidów. Brzmi nieźle, chociaż nie mam pojęcia co to jest bio-złoto... Do maski dołączony jest też kupon zniżkowy 15% na zakupy w sklepie firmowym Beautyface.


W pudełku mam tym razem 6 produktów, dostałam jeszcze maskę do włosów Rene Furterer, intensywnie regenerującą włosy suche i zniszczone, miniaturka produktu, który w pełnowymiarowym opakowaniu kosztuje aż 153zł za 200ml! Drogaśny, ciekawe, czy wart tej ceny..

I mamy w końcu kosmetyk kolorowy w pudełku! Podwójny błyszczyk firmy Fresh Minerals, składający się z części kolorującej usta i top coatu, przezroczystego nabłyszczacza. Część pędzelkowa do nakładania na usta ma twardą końcówkę, co było nieco zaskakujące, bo wszystkie inne, które miałam były dużo bardziej miękkie. Kolor jest metaliczny, miedziano-złoty, czyli zupełnie nie w moim kolorze :( Nałożyłam na dłoń kolor, na dole błyszczyk, rezultat na swatchu poniżej. Próbowałam zmyć to potem wodą, słuchajcie! Część z błyszczykiem zmyła się bez problemu, natomiast samą kolorową część musiałam prawie zdrapywać... ależ to jest trwałe! Po kilku godzinach na ustach nadal mam drobinki i kolor!

Czy podoba się Wam to pudełko?
Dla mnie spodobało się to, że jest prawie całkowicie eko! A najbardziej cieszę się z glinki marokańskiej.